czwartek, 26 stycznia 2012

7

Gdy ogrom materiału przeraża – rozchoruj się. Idealnie w połowie sesji; na usta wstępuje opryszczka, mięśnie odmawiają posłuszeństwa, głowa zdaje się nie zmieścić więcej. Na dodatek skończyły się pieniążki. Ukochany koniec miesiąca.

W oczekiwaniu na zbyt wiele wydarzeń odczuwam niepożądane zaniepokojenie. Na koniec sesji, na zdjęcia, na pieniążki, na poprawę bytu… Niech się wydarzy coś miłego w końcu, błagam.




I'm in a coma, call 911. Potrzebuję energii.

środa, 25 stycznia 2012

6

Wpół do trzeciej, wyglądam przez okno. Już wiem, gdzie mieszkają studenci. Nasze małe schronienie na gdańskiej Żabiance nie jest jedyną ostoją arcyciekawej zbiorowości studenckiej. Arcyciekawej, gdyż, jak twierdzi moja mama: to zadziwiające, że można być wiecznie bez pieniędzy, nic nie jeść, prawie nie trzeźwieć, a jednak funkcjonować, uczyć się i trwać tak latami, no i zawsze mieć na fajki. Ach, stereotypy (patrzę na butelkę mołdawskiego wina, tłum papierzysk dookoła i paczkę ze smutnym, ostatnim mentolowym papierosem i trochę mi nieswojo).
Za dwadzieścia trzecia. Zerkam na sąsiednie bloki. W tych samych oknach, co zawsze, światełko. Okna dziwnie puste. W bloku bliżej Sopotu brak firanek, żarówka bez klosza zwisa wesoło z sufitu, oblewając ciepłym światłem żółtawe ściany; w bloku skierowanym na Oliwę – widać piętowe łóżko i fragment meblościanki, tudzież regaliku. Nie potrzebowałabym jednak dostrzeżenia tych elementów, by wiedzieć, czuć, że mam do czynienia ze studentami. Od razu raźniej.
Za piętnaście trzecia. Pomyśleć, że niektórzy mają gorzej. Może mają do przeczytania jeszcze więcej lektur, niż ja, w czasie krótszym… na przykład studenci filozofii… wyobrażam sobie czytanie całego Freuda, Bergsona, Nietzschego… na przykład: na jutro, piątek. Egzamin pisemny, opisowy. Szastanie pojęciami niczym poeta epitetem.
Za dwanaście trzecia. Poetyka nauczona skutecznie, dobra dusza z polonistyki pomogła. Myślę o egzystencji i modernizmie (na zmianę), o teatrze wobec życia politycznego (wszystko teatr) i o czym, czy będzie za co kupić po dzisiejszym (to już dziś!) teście paczkę papierosów (tym razem tych dobrych, bo te tańsze są niestety wyjątkowo paskudne).
Za dziesięć. Chciałabym, by było dobrze. Teraz myślę o człowieku, który zmienił moje życie w koszmar, poturbował, a teraz zdaje się wracać, pełen dobrych intencji. Serce, jesteś tak głupie. Rozumie, czy ty w ogóle? A, nieważne. Pijany, śpi.  
Gdy rozum śpi, budzą się demony. Gdy rozum pijany permanentnie (na przykład wiedzą o czterostopowcu jambicznym), serce nie zastępuje trzeźwej cząstki człowieka, czyniąc zeń [z człowieka] wyjątkowo pokraczną kukłę, którą z łatwością można rozszarpać. Tak po prostu, aż nie zostanie nic. Wtedy może być problem. Bo sto serce ma mięknie, dupę twardą mieć powinien (czy ACTA złapie mnie za używanie przyjętych do mowy potocznej fraz?).
Jeszcze ta ACTA wszędzie. Jakby sesji było mało.
 Och, ponarzekałam. Dobra. Noc. 


Nie mogę się rozstać z tą piosenką już od bardzo dawna. Idealna, szczególnie na kolejną bezsenną noc. Poza tym... o dziesięć lat młodszy Peter wśród białych króliczków? I jak się nie zakochać?