czwartek, 1 listopada 2012

27


Do napisania tego krótkiego tekstu zainspirował mnie obejrzany w wieczornych wiadomościach krótki reportaż o łódzkim cmentarzu dla zapomnianych i bezdomnych. Kiedy na przełomie października i listopada ludzi zajmuje życie, którego nie ma, mnie zaintrygowało i zmartwiło życie, którego nie będzie.
Jakże ma się pojawić, skoro wiem już na pewno, że nie znajdę go w kapuście, nie zostanie przysłane bocianią pocztą. Dziecko trzeba stworzyć (brutalniej: zrobić), a natura obmyśliła ów proces na tyle perfidnie, że potrzeba do tego co najmniej dwóch osób. Te dwie osoby, bardziej lub mniej chętnie, zbliżają się do siebie w dość sprecyzowany w rzeczonym procesie sposób, potem zostaje czekać, czy się udało. A potem? Cieszyć się lub martwić, próbować raz jeszcze.

Początkowo bardzo ucieszyłam się na wieść, że in vitro będzie bardziej dostępne Polkom. Cóż jednak z tego dla mnie wynika? W praktyce nic. W Polsce nie przewiduje się, żeby osoba w podobnej sytuacji miała dziecko. Jaka to sytuacja? Banalna i niepatologiczna. Kobieta jeszcze młoda, planująca się w niezbyt odległej przyszłości magistrować, a nawet doktorować; o aspiracjach na własną działalność poniekąd gospodarczą, a nawet troszeczkę heteroseksualna. Troszeczkę, wszakże trudno mówić o seksualności bez partnera. Przyjmijmy, że zostanę singlem trochę dłużej, niż planuję, albo wybiorę tę opcję w przyszłości. Państwo uniemożliwia mi adopcję, bez względu na sytuację finansową, w której się znajdę w momencie podjęcia decyzji „tak, to już, jestem gotowa na dziecko”. Powodem jest właśnie fakt, że nie przewiduję lub nie chcę związku, a co dopiero w związku sformalizowanego. Wnioskuję, że w drodze tej samej dedukcji, uniemożliwione będzie skorzystanie z in vitro. Zostaną dwie opcje, albo chodzić po kolegach z błaganiem o zapłodnienie, tudzież zamieszczenie równie desperacko brzmiącego anonsu w Internecie, albo pogodzenie się, że (w drodze selekcji naturalnej) nieudacznicy i osoby  z jakiegoś powodu nienadające się do życia w związku (przyjmijmy, że tekst nie zahacza o socjopatów, osoby zagrażające sobie i innym... i inne smaczki), nie mogą być rodzicami.

Skoro uznaje się, że osoba o rozwiązłym stylu życia może mieć dziecko (zaszła w ciąże, a jakże), a osoba nieprowadząca życia seksualnego na rodzica się nie nadaje, spójrzmy na ośrodki opiekuńcze oraz statystykę porzuceń. Rzecz się ma podobnie w przypadku par homoseksualnych. Zastanawia mnie gloryfikacja heteroseksualizmu. Ludzie zmieniają bieg rzek, wstawiają sztuczne organy, dlaczego prawo nie wydaje się być równie postępowe? Odbiera się możliwość na założenie rodziny ludziom, którzy naprawdę tego pragną. To o adopcji. Dlaczego niezależne, z różnych powodów nieposiadające partnera, a także po prostu aseksualne kobiety nie mogą – w świetle prawa – być matkami, skoro dysponujemy technologią na to pozwalającą?

Nie jestem prawnikiem, nie jestem socjologiem. Chciałabym jednak być mamą, bez względu na to, czy w moim życiu pojawi się potencjalny tata.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz