Podobno
najtrudniej jest zacząć. Nieprawda, najtrudniej jest wstać. Opuścić ciepłe,
wygodne łóżko i zmierzyć się z zimną i niewygodną rzeczywistością.
Przypuszczam,
że nawet z niewygodnego łóżka niechętnie się wstaje. Wstać oznacza zgłoszenie
gotowości do działania, nawet, jeśli wcale nie jest się gotowym. Wtedy
zaczynają się zadania, oczekiwania i świadomość powinności, bo przecież powinno
się mieć napisane cztery prace, dwa artykuły, kilka recenzji, a poza tym już
dawno powinno się posprzątać, zrobić zakupy, na które powinno się mieć
pieniądze. Świat oczekuje, że się będzie doskonałym, nigdy nie wierzcie
psychologom i etykom, którzy twierdzą inaczej. Każdy, kto twierdzi, że nic i
nikt nie oczekuje od jednostki bycia doskonałym tylko w „jednostce” ma śladową
słuszność. Zadanie jest odgórne i dotyczy mas. Nich masy będą doskonałe, masy
doskonałych jednostek, najlepiej identycznych. Dlatego tak trudno jest wstać.
Gdy sobie człowiek uświadomi, jak bardzo powinien, choć niekoniecznie chce (mu
się), natychmiast nabiera ochoty na chorobę, albo jakikolwiek inny powód do
pozostania w łóżku. W rzeczywistości, w której nie wolno chorować, bo nie wolno
być słabym, chwilowe wykluczenie z zobowiązanych do wstania jest niesamowicie
przyjemne. Choć kaszlesz, kichasz i zostajesz w tyle, to zyskujesz złudzenie
świętego spokoju od wszystkiego i wszystkich.
Jest też
niedziela. Niedziela, kiedy najlepiej jest leżeć długo po przebudzeniu i wstać
jedynie celem przyjemności. Ja na przykład wybieram się do opery. Hybryda
doskonała pracoholizmu, hedonizmu i systemu nagród i kar. Muszę posprzątać, a
jak posprzątam, w nagrodę mam wychodne, ale ponieważ lecę sama ze sobą w jajo z
kilkoma innymi ważnymi sprawami, nie będzie to nic lekkiego. Lubię widowiska,
więc zachowuję pierwiastek przyjemności. Każde obejrzane (zaliczone?) widowisko
daje profity na uczelni (bo na teatrologii nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda,
że coś się widziało).
Szkoda, że
trzeba wstać, a skoro jeszcze przed wstaniem ma się plan działania, to na pewno
już się jest dorosłym. Bardzo tego nie lubię, najbardziej tego, że w ogóle jest
plan. Ileż planów trzeba zrealizować, by móc wygospodarować kilka dni na
nieplanowanie? Wstać bez poczucia powinności, wyjść na plażę bez poczucia
samotności* i umoczyć nogi w lodowatym Bałtyku bez poczucia rychłego przeziębienia
i śpiewać, śpiewać, śpiewać…
* Okropne uczucia wmawiające, że
w takie miejsca, jak plaża, chodzi się dwójkami lub grupami. Fuj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz